Tadeusz Marek: Mówiłem przed chwilą o Jerzym Stuhrze, jako o aktorze, reżyserze, pedagogu ale dla pani to był przede wszystkim wieloletni rozmówca.
Maria Malatyńska: To prawda, rozmawialiśmy - aż sama się dziwię, że to było aż tak długo - szesnaście lat i cztery miesiące. Powstało z tych naszych rozmów dziewięćset sześćdziesiąt felietonów, następnie dwie książki. Muszę powiedzie, że jeszcze bardzo dużo felietonów nam zostało. To był ogrom materiału, który udało się wydobyć z Jerzego Stuhra. Choć „wydobyć” to złe słowo. On po prostu mówił. Opowieścią potrafił stwarzać przed nami przede wszystkim siebie, to jest bardzo ważne, ale również i wszystko to z czego się składał, gdzie znajdował inspiracje, gdzie znajdował spełnienie. To wszystko zawsze było w jego opowieści.
Co się składało na tożsamość Jerzego Stuhra według niego samego?
Wszystko zaczynało się najpierw od jego bieżącej twórczości. Najpierw była to twórczość oczywiście teatralna a wcześniej wspaniałe zaplecze polonistyczne, co miało na niego ogromny wpływ. Był dzięki polonistyce niejako „napełniony” literaturą, czyli wielkimi sprawami…
I Rzymianami...
Właśnie! Tradycją. I to właśnie z tego powstał najpierw aktor teatralny, który cudownie się spełniał, potem aktor filmowy. Gdy idzie o aktorstwo filmowe to bardzo dobrze wiemy jak ważne było spotkanie z Kieślowskim.
Jak mówił: spotkałem w 1975 roku tego smutnego pana z papierosem i od tego wszystko się zaczęło.
Kieślowski był strasznie ważny, bo zanim powstała ta przyjaźń między panami, to było jakieś zderzenie dwóch zupełnie odmiennych ludzi nawet. Stuhr wspominał, że on wprawdzie rzeczywiście nauczył się filmu od Kieślowskiego ale Kieślowski nauczył się od niego co to znaczy korzystać ze sztuki aktorskiej. Co to znaczy robić fabułę z fikcyjnymi postaciami odgrywanymi przez aktorów, którzy postaci te tworzą z przekazanego im materiału.
Czy można powiedzieć, że bez Kieślowskiego nie byłoby Stuhra filmowego?
Wie pan, coś w tym chyba jest. Wprawdzie Stuhr miał w sobie tak strasznie wielki potencjał, że i tak niezależnie doszedłby do filmu ale może inaczej, może może od innej strony. Gdyby doszedł do filmu poprzez produkcje Machulskiego, to byłby zupełnie inny Stuhr…
Pani Mario, myślałem przed naszą dzisiejszą rozmową, że w takie dni jak dzisiaj i przy okazji takich rozmów jak nasza dzisiejsza bardzo łatwo pójść w stronę załamywania rąk i dumania nad śmiercią, podczas gdy to, co chyba jest najważniejsze, to próba ponownego spotkania z wrażliwością człowieka, o którym myślimy dziś ze szczególną mocą. I zastanawiam się, bo te dziesiątki godzin które spędziliście wspólnie na rozmowie, myślę, że pozwoliły pani na doświadczenie także tej wrażliwości Jerzego Stuhra spoza desek sceny teatralnej czy spoza tego obszaru przed obiektywem kamery. Co składało się na tę wrażliwość Jerzego Stuhra?
Odpowiedź na to pytanie jest bardzo trudna. Z jednej strony był bowiem ten jego ogromny potencjał wewnętrzny a z drugiej strony nieustannie rosnąca świadomość tego, że ma gigantyczne narzędzie w sobie. Przede wszystkim był świadom swojej twarzy i był świadom tego, w jaki sposób ta twarz może uzewnętrzniać rozmaite przeżycia. Było to niezwykle ważne bo inaczej uzewnętrznia przeżycia aktor teatralny a inaczej aktor filmowy. On miał świadomość tej różnicy. Gdy zaprosił mnie do szkoły teatralnej - spędziłam tam ćwierć wieku opowiadając właśnie o filmie - to bardzo mu zależało, żeby wtajemniczać studentów w rozumienie tej różnicy. W jaki sposób ta sama twarz potrafi wydobyć z siebie najrozmaitsze pokłady, których istnienia nawet sam aktor w codziennym życiu, gdyby nie doświadczał tych momentów gigantycznego napięcia, tej siły jaką daje rola, nie miałby świadomości.
Czyli Jerzy Stuhr jako artysta świadomy. Niemniej z pani słów wynika, że to był człowiek niezwykle pragmatyczny. U podstaw jego działalności zawodowej stał: po pierwsze bardzo głęboki namysł, także analityczny ale równocześnie po prostu warsztat.
Tak, warsztat i jeszcze raz warsztat. To być może dlatego, że przez tyle lat pracował jako pedagog z tą świadomością, że musi nauczyć. Ale nie nauczy przecież wrażliwości, tylko nauczy właśnie warsztatu, świadomości w jaki sposób wyraża się warsztat. Fascynującym było obserwowanie go w takich codziennych kontaktach ze studentami. On wiedział, że wie i musi tę wiedzę przekazać. To się objawiało nawet w pochwałach.
Czyli Jerzy Stuhr – profesor, który chwalił swoich studentów?
Chwalił ale równocześnie potrafił im przekazać pewne krytyczne uwagi. Niemniej czynił to bardzo świadomie. Kiedyś mi powiedział, że każdy człowiek ma w sobie jakąś granicę, do której można go krytykować, jeśli przekroczy się te granicę człowiek się załamie i nie zrobi kroku w przód. Mówił, że kiedyś miał taką sytuację, że jeden ze studentów powiedział: Panie profesorze ja jeszcze jedną uwagę krytyczną od pana zniosę a potem nie wiem co będzie. I on zrozumiał, że to, o czym mówił w teorii, wspaniale się sprawdza na konkretnych ludziach. I to jest właśnie opowieść o tej świadomości Jerzego. Świadomość każdej chwili, każdego słowa, każdej miny, każdej reakcji. Gigantyczna świadomość siebie i drugiego człowieka.
[ Pełnej rozmowy posłuchasz w załączonym pliku dźwiękowym. ]