Katarzyna Filipek urodziła się 12 marca 1897 roku w Więcierzy (obecnie powiat myślenicki). Była prostą kobietą. Jej rodzice byli rolnikami, od małego pomagała rodzicom w gospodarstwie, skończyła jedynie szkołę powszechną. Wraz z mężem prowadzili gospodarstwo rolne, położone na obrzeżach Tokarni - w górach, w miejscu mocno zalesionym, oddalonym od centrum wsi i od głównej drogi. Pracowici i zaradni dorobili się krów i konia. Żyli spokojnie do czasu, gdy 15 października 1941 roku generalny gubernator Hans Frank wydał dekret, na mocy którego wszyscy Polacy, którzy udzielali pomocy i schronienia Żydom, podlegali karze śmierci.
„W czasie okupacji niemieckiej życie w Tokarni było bardzo trudne. Rok 1943 to były ciągłe interwencje niemieckiej policji. W sąsiednim Krzeczowie doszło do pacyfikacji, w której zginęło dziewiętnastu mieszkańców, łącznie z proboszczem. Kilka dni później była pacyfikacja Łętowni, parafii, do której Tokarnia należała. W tym czasie początkowo w lasach wokół Tokarni, a później u sołtysa ukrywała się żydowska rodzina sklepikarzy. Sołtys Tokarni przyprowadził ich do mieszkającej na obrzeżach wsi Katarzyny Filipek, która już wtedy była wdową z szóstką dzieci i z siódmym w ciąży”.
- nakreślał historyczny kontekst Bartłomiej Dyrcz, autor książki "Dziejopis. Kliszczacki Trójkąt”.
„I sołtys i Katarzyna mieli świadomość, że za to grozi śmierć. Była realna, była zapisana na papierze dekretem Franka, nie było od niej odstępstwa. To było szalone bohaterstwo tych ludzi, że potrafili prawo moralne postawić ponad prawem okupanta. Poświęcili swoje życie za życie drugiego człowieka”.
- podkreśla regionalista Marek Stoszek.
Katarzyna początkowo nie chciała się zgodzić na przyjęcie żydowskiej rodziny. Ostatecznie przekonała ją córka żydowskiego sklepikarza Rozalia. Jak wspominał najmłodszy syn Katarzyny, Marian, początkowo żydowska rodzina ukrywała się w stodole, ale po żniwach Katarzyna przeniosła ich na strych własnego domu i pomagała jak mogła, nie chcąc nic w zamian. Dzieliła się zapasami, udostępniała kuchnię i dostarczała żywność. Mieli jej proponować rekompensatę materialną, ale żadnej nie chciała przyjąć. Żydzi odwdzięczali się w inny sposób, pomagali Katarzynie przy żniwach. Wieczorami szli na pole, a dzieci wspólnie się bawiły. Przebywali u Katarzyny od wiosny 1943 do stycznia 1944 roku.
„Ci ludzie byli wtedy trochę inni niż my, współcześni mieszkańcy. Oni naprawdę kochali ziemię i ludzi, którymi się otaczali. Byli przyzwyczajeni do głodu i trudu, byli bardziej zahartowani niż my i w sytuacjach bardzo trudnych nie odwracali się od drugiego człowieka tak szybko jak być może my dzisiaj”.
- zauważa Bartłomiej Dyrcz. W styczniu 1944 roku do Gestapo wpłynął donos o ukrywających się w Tokarni Żydach.
„Potem już ruszyła lawina. Sołtys, który sam najpierw ukrywał tę żydowską rodzinę został zmuszony do jej wydania. Był postawiony przed najgorszym wyborem. Chciał bronić wieś przed pacyfikacją, chciał chronić rodzinę swoją i Katarzyny. Miał nadzieję, że wydając żydowską rodzinę zapanuje spokój. I wydawało się, że mu się udało. Przez dwa tygodnie nic się nie działo. Życie mijało normalnie. Nagle po dwóch tygodniach w domu sołtysa pojawili się niemieccy żołnierze i zaczęły się przesłuchania. Kazano sprowadzić Katarzynę”.
Wspomnienia z tych wydarzeń zachowały się w relacjach jej najstarszych dzieci. Zostały spisane w latach osiemdziesiątych.
„Powiedziała dzieciom, że wychodzi na chwilę, że zaraz wróci. Nie chciała ściągać uwagi Niemców na dzieci, nie chciała, żeby przyszli do niej do domu, bo miała świadomość czym to się mogło skończyć. Taka była kara. Ginęli wszyscy członkowie rodziny. Są takie świadectwa, że jak już podeszła pod dom sołtysa, to jeden z policjantów powiedział jej uciekaj kobieto. A ona odparła, ale co mi to da, nie rozwiąże to problemu, przyjdą wtedy do mnie”.
- mówi Bartłomiej Dyrcz. Katarzynę, sołtysa i jego żonę wywieziono do Jordanowa, a po przesłuchaniu Katarzyna została uwięziona w Nowym Targu. Po kolejnych przesłuchaniach, w trakcie których była brutalnie bita i torturowana, 21 lutego 1944 roku została skazana na śmierć przez sąd doraźny w Zakopanem. Katarzyna przebywała w więzieniu z żoną sołtysa Tokarni Marią Barglik i osiemnastoletnią Heleną Migiel, mieszkanką Białego Dunajca, oskarżoną o pomoc partyzantom. 6 marca krewni Heleny widzieli jak z więzienia wyprowadzono trzy kobiety rozebrane do koszuli i trzech młodych mężczyzn. Widzieli, jak kobiety zostały rozstrzelane i wrzucone do bezimiennej mogiły. Rodzina wiedziała, że Katarzyna została zamordowana, ale grób odnaleziono dopiero po 41 latach. 13 października 1988 roku Katarzynie Filipek przyznano tytuł „Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata”.
„Jej historia, jej postać dopiero zaczyna wychodzić z cienia, dopiero zaczyna żyć w świadomości mieszkańców”.
- uważa Bartłomiej Dyrcz. W przyszłym roku planowane jest odsłonięcie jej pomnika.
Agnieszka Srokosz
***
„Babskie Gadanie. Kobiety mają głos!” realizuje Fundacja ze Stali. Partnerami projektu są Fundacja Totalizatora Sportowego i Radio Kraków.