Radio Kraków
  • A
  • A
  • A

Jerzy Stuhr zadebiutował. Ale jak!

Młode, świeże, śliczne, zabawne, lekkie, pełne wdzięku – tak można powiedzieć o przedstawieniu „Don Pasquale” Donizettiego, które miało swoją premierę wczoraj, 2 grudnia w Operze Krakowskiej w reżyserii debiutującego w tym gatunku Jerzego Stuhra. Inscenizacja okazała się perełką sceniczną, pełną wdzięku i humoru. Aż miło było patrzeć i słuchać. Do tego jeszcze brawurowa rola Mariusza Kwietnia w partii Malatesty oraz debiut Jerzego Stuhra, który śpiewająco (!) wcielił się w postać Notariusza. Trudno się dziwić, że publiczność brawami przerywała przedstawienie, a zabawny duet Malatesty z Don Pasquale – w tej tytułowej roli Grzegorz Szostak – musiał być powtórzony na życzenie publiczności. Na finał publiczność zgotowała artystom bardzo długą owację na stojąco. Wydawało się, że kurtyna nigdy nie opadnie. Don Pasquale” Jerzego Stuhra to fantastyczna zabawa. Dawno czegoś takiego nie było na krakowskiej scenie.

fot: Marek Lasyk

Przed premierą Don Pasquale w reżyserii Jerzego Stuhra

Jerzy Stuhr przewietrzył Operę Krakowską, wpuścił wiele świeżego powietrza do tej instytucji. Pokazał, że przedstawienie operowe może być zabawne, logiczne, dynamiczne, pełne subtelnego humoru. Nie trzeba w nim szukać udziwnień, nie trzeba uwspółcześniać na siłę. Trzeba mieć pomysł reżyserski, konsekwentnie go przeprowadzić i jednocześnie pozwolić śpiewakom wyśpiewać to, co napisał dla nich kompozytor.  Recepta na udane przedstawienie wygląda więc bardzo prosto. Choć jak wiadomo diabeł tkwi w szczegółach, z którymi debiutujący reżyser poradził sobie znakomicie.

Po pierwsze obsada. I tu nowość. Jerzy Stuhr postanowił wybrać Norinę z castingu, co jak wiadomo było ewenementem w Operze Krakowskiej. Reżyser chciał mieć dziewczynę młodą, ładną, która uwiarygodniła by libretto; dla której starzec Don Pasquale może kompletnie stracić głowę.  Zgłosiło się około 100 kandydatek, trzy z nich znalazły się w obsadzie. Wczoraj zaśpiewała Alexandra Flood, śliczna, zabawna, obdarzona temperamentem, z pochodzenia Australijka. Na scenie towarzyszyli jej świetni panowie: Mariusz Kwiecień jako doktor Malatesta,  Grzegorz Szostak, solista Teatru Wielkiego w Łodzi, który wcielił się w tytułową postać oraz Andrzej Lampert jako Ernesto, amant obdarzony przepięknym głosem. Widać było, że cała czwórka doskonale czuje się na scenie i doskonale bawi się operą Donizettiego. Wielka to zasługa reżysera, będącego przecież świetnym aktorem także komediowym, który swoją wiedzę i doświadczenia w budowaniu komicznych postaci przekazał śpiewakom. Nauczył ich sytuacyjnego komizmu, gagów, mimiki. Dawniej istniała ogromna różnica na scenie między aktorstwem Mariusza Kwietnia i pozostałymi śpiewakami. Wczoraj tej różnicy nie było. Odtwórcy głównych ról stanowili zespół.

Przede wszystkim muzyka. „Don Pasquale”, jak mówią fachowcy jest piekielnie trudnym śpiewaniem. W tym śpiewaniu artystom w niezwykły sposób pomagał Tomasz Tokarczyk, szef muzyczny Opery Krakowskiej, dyrygent, który prowadząc orkiestrę wręcz oddychał razem z wokalistami. To wspaniały muzyk i wielki fachowiec, dzięki któremu soliści mogą poczuć się na scenie pewnie.  Z wokalistów, jak zwykle zachwycił Mariusz Kwiecień, krakowski baryton, ulubieniec scen światowych, gwiazda MET, który jest w doskonałej formie. Fascynuje praktycznie wszystkim: nienagannym śpiewem, perfekcyjną dykcją, doskonałym aktorstwem, świadomością ruchu, gestu, mimiką. To wielka klasa śpiewaka.  Wspaniały był też muzycznie Andrzej Lampert; aż miło patrzeć jak ten artysta się rozwija oraz Grzegorz Szostak, który świetnie pokonywał trudności, jakimi Donizetti wypełnił tę partię. Jedyne zastrzeżenia mam do Noriny. Alexandra Flood brzmiała czasem zbyt cicho, zwłaszcza w górnych i dolnych rejestrach. Brakowało mi nie tylko siły w jej głosie ale także blasku tak potrzebnego do śpiewania Donizettiego. Nie wiem, czy to z powodu tremy, czy braku doświadczenia scenicznego. Faktem jest, że partia Noriny wymaga od śpiewaczki z jednej strony młodości, ale z drugiej doświadczenia wokalnego. Pogodzić to trudno.

Kompletnie podbił za to publiczność operową Jerzy Stuhr. Jego minimalna rola Notariusza stała się mistrzowską etiudą teatralną. Sposób wyjścia na scenę, spojrzenie, mimika twarzy, oszczędny ruch i wyśpiewywane przez niego frazy, typu „tak” lub całe zdanie „jesteście małżeństwem” wzbudziło entuzjazm widowni.

Ach, co to było za przedstawienie! Do tego wspaniała scenografia Alicji Kokosińskiej, także debiutantki,  świetne kostiumy Marii Balcerek. Aż chciałabym to zobaczyć jeszcze raz. Smutne jest tylko to, że po czterech przedstawieniach w grudniu (jeszcze dziś, jutro i we wtorek), spektakl pokazany zostanie dopiero na wiosnę. Po prostu żal...

 

 

Tematy:
Wyślij opinię na temat artykułu

Komentarze (0)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Kontakt

Sekretariat Zarządu

12 630 61 01

Wyślij wiadomość

Dodaj pliki

Wyślij opinię