Jednak nie o Brittenie chciałam napisać, choć muzyka tego kompozytora zawsze warta jest słuchania, tylko o Moniuszce. Bo pewnego wieczoru rezygnując z mojego ulubionego wypadu w nieznany Internet, postanowiłam zobaczyć, co słychać w wirtualnym Teatrze Wielkim - Operze Narodowej. A tam niespodzianka: okazało się, że jest dostępna wersja wileńska „Halki” Moniuszki, w reżyserii Agnieszki Glińskiej. Spektakl nowy, bo premierę miał w czerwcu zeszłego roku i spektakl o którym się głośno mówiło, gdyż był operowym debiutem znanej reżyserki teatralnej.
Wydaje się, że o Moniuszce zostało powiedziane już wszystko. Zwłaszcza po Roku Moniuszki, który świętowaliśmy w 2019 i który przyniósł wiele bardzo ciekawych produkcji. Ale to nie prawda. Tak hucznie obchodzone 200. urodziny mistrza (5 maja obchodzić będziemy 201.) pokazały jak wiele ten kompozytor potrzebuje jeszcze odkrycia. I to na wielu płaszczyznach, od naukowej, wydawniczej po nagraniową i popularyzatorską. Wcześniej Moniuszko nigdy nie był twórcą, którego bym słuchała z emocjami. Owszem wiedziałam, że trzeba go znać, ale żeby tak dla przyjemności… to raczej nie. Ale w zeszłym roku, kiedy z wiadomych przyczyn muzyki Moniuszki było znacznie więcej i siłą faktu za utwory tego twórcy wzięli się świetni wykonawcy, odkryłam tego kompozytora na nowo.
Wtedy okazało się to, o czym mówię zresztą od dawna, że to nie Moniuszko jest słaby, tylko wykonawcy. Bo to od wykonawców zależy, jak będziemy postrzegać dany utwór. No choćby Londyńczycy z Simonem Rattlem, którzy będąc w zeszłym roku w Krakowie wykonali tańce góralskie Moniuszki. Ależ to było świetne! I ile osób się dziwiło, że to jest kompozycja Moniuszki!
Wersja wileńska „Halki”, to pierwsza wersja słynnej opery Moniuszki. Powstała – stąd nazwa – jeszcze w Wilnie, premierę miała w wersji koncertowej 1 stycznia 1848 roku w salonie państwa Müllerów, teściów kompozytora. Zresztą jak byłam w Wilnie, to obejrzałam dokładnie to miejsce i zaskoczyła mnie mała przestrzeń salonu, jak na taką prezentację. No, ale tablica pamiątkowa była!
Moniuszko miał wtedy prawie 30 lat, mieszkał w Wilnie już od kilku lat, był organistą, pedagogiem. Wileńska „Halka” podczas prawykonania podobno spodobała się słuchaczom, ale dopiero jej cztero-aktowa wersja warszawska, z licznymi zmianami, która miała premierę 10 lat później, w 1858 roku w Warszawie, stała się przebojem. Wykonywały ją liczne teatry, a fragmenty grano nawet w ogródkach kawiarnianych. Moniuszko, wówczas dyrektor teatru warszawskiego niemal z dnia na dzień stał się sławny.
Wersja wileńska, według libretta Włodzimierza Wolskiego, była zawsze traktowana raczej jako ciekawostka muzykologiczna. Naukowcy mieli co analizować. Różnica między wersjami jest spora. „Halka” wileńska trwa zaledwie 1,5 godziny, ma dwa akty, Jontek jest barytonem (!) a nie tenorem, brakuje wielu słynnych arii, które kompozytor dopisał dopiero do drugiej wersji, np.: „Szumią jodły na gór szczycie” albo „Gdybym rannym słonkiem”. Brakuje też porywających tańców góralskich czy Mazura (finał I aktu). To wszystko dopiero pojawi się w „Halce” warszawskiej, czteroaktowej i stanie się z czasem przebojami opery polskiej.
W XX wieku wersja wileńska utworu była rzadko wykonywana a jeżeli już, to głównie koncertowo, czasem w skromnych inscenizacjach np. studenckich. Ale przez kilkanaście ostatnich lat już częściej powracała na estrady i sceny, a w zeszłym roku kilkakrotnie, w tym m.in. w TW-ON.
Instrumentacji i opracowania partytury z wyciągu fortepianowego (oryginalna partytura tej wersji nie zachowała się do naszych czasów) podjął się Michał Dobrzyński, za pulpitem dyrygenckim stanął Łukasz Borowicz. Scenografię opracowała Monika Nyckowska, kostiumy Katarzyna Lewińska, choreografia Weronika Pelczyńska. Zaśpiewali: Ilona Krzywicka (Halka), Kamil Zdebel (Jontek), Łukasz Klimczak (Janusz) , Katarzyna Szymkowiak (Zofia),Paweł Czekała (Cześnik), Dariusz Machej (Marszałek).