Postanowił uwolnić muzykę z wszelkich ozdobników i nadmiernych ambicji metafizycznych, w które wbił kompozytorów Wagner. Związał się z ruchem kubistycznym, dadaizmem, surrealizmem, współpracował z Picassem, Diagilewem, Cocteau, Picabią i Marcelem Duchampem.
Malcolm McLaren włóczył się z nim 23 lata temu po Paryżu:
Teraz obydwaj przechadzają się po mitologicznych Polach Elizejskich.
A ja nabrałem ochoty na powrót na Kretę. Choćby śladami weneckich portów. Świetny kierunek na wakacje:
Erik Satie-Gnossiennes. Cykl fortepianowy o niezwykłej nazwie. Neologizm kompozytora-po polsku mógłby brzmieć "Gnozjenki".
Tytuł z wieloma asocjacjami.
Pierwsza odsyła do gnozy. Satie przez kilka lat odwiedzał różokrzyżowców, w końcu zerwał z sektą i w roku 1892 założył swój własny kościół o nazwie: „Egłise metropolitarne d'Art de Jesus Conducteur”, którego był jedynym wyznawcą i kapłanem. Skłaniał się ku mistycyzmowi i jednocześnie uwielbiał kabarety na Montmartrze. Ten dualizm słychać w muzyce.
Druga wiedzie nas na Kretę. Są to czasy działań Evansa w Knossos i serii odkryć archeologicznych, które przyniosły wręcz modę na kulturę minojską i mit o Tezeuszu i Ariadnie. Knossos-to po łacinie Gnossus- (tak jest np. w "Eneidzie"). Można żartobliwie powiedzieć, że snująca się linia melodyczna zdająca się nie mieć początku i końca jest nicią Ariadny.
My zaś jako Tezeusze zagubieni w labiryncie szarej codzienności zostaniemy wyswobodzeni dzięki owej nici-MUZYCE :)