Po trzech latach, odkąd na oddział covidowy w Krakowie trafił pierwszy pacjent zakażony koronawirusem, lekarze zakaźnicy czas intensywnej pracy z początku pandemii wspominają ze spokojem.
Mimo że w Polsce mamy obecnie szczyt zachorowań na Covid-19, medycy przypominają, że są narzędzia do walki z wirusem.
Aktualnie jego objawy są łagodniejsze niż w marcu 2020 roku. Coraz rzadziej zdarza się także niewydolność płuc – mówi prof. Aleksander Garlicki – konsultant wojewódzki w dziedzinie chorób zakaźnych oraz szef oddziału zakaźnego w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie.
Jak Pan wspomina początki pandemii, co wtedy się działo w Szpitalu Uniwersyteckim?
Początkowo był duży niepokój, bo pojawiła się zupełnie nieznana nam, nowa choroba. Była pokazana jako apokalipsa, bo te pierwsze doniesienia z Chin, gdzie widzieliśmy te sceny wyludnionych, gigantycznych miast, a następnie samochody wojskowe wożące trumny, to mogło budzić niepokój i grozę. Miałem taką sytuację, że mój sąsiad bał się podejść do ogrodzenia, bo wiedział, że pracuję na oddziale zakaźnym.
Dzisiaj na oddziale zakaźnym SUUJ jest spokojnie, na korytarzu nie ma żadnych osób oczekujących. Dookoła też jest spokój. Jak kiedyś wyglądało otoczenie tego oddziału?
Tak to kiedyś wyglądało, że stała kolejka, taka jak w dawnych czasach, o których już zapomnieliśmy. Ludzie masowo się testowali. Przewinęły się tędy tłumy. Pracowaliśmy intensywnie.
Szczęście, w tym całym nieszczęściu, bo zawsze przecież pandemia jest nieszczęściem dla ludzkości, było takie, że my działaliśmy już w nowej siedzibie szpitala, w nowym oddziale (przy ul. Jakubowskiego, w dzielnicy Prokocim), bo przecież do 2019 roku byliśmy w starym budynku, który był zbudowany na początku XX wieku. Spełniał ówczesne kryteria dla tego typu budynków, czy oddziałów chorób zakaźnych, ale dzisiaj już niekoniecznie.
Panie profesorze, jak jest teraz? Nie ma już przecież oddziałów covidowych w Polsce.
Covid-19 jest jedną z chorób zakaźnych. Oddziały zakaźne lub obserwacyjno-zakaźne po to są tworzone, żeby takich pacjentów przyjmować i leczyć. Szczęśliwie mamy możliwości izolowania pacjentów z koronawirusem lub ich kohortowania. Mamy teraz komfortowe, dwuosobowe sale. Jest to sytuacja bardzo dobra i bezpieczna tak dla pacjentów, jak i dla lekarzy.
Jak się teraz choruje na covid?
Na pewno lżej, zdecydowanie lżej. Ludzkość nabrała już odporności, część osób przechorowała Covid-19. Na ten moment ponad 700 mln ludzi w skali globalnej zachorowało, ponad 6 mln ludzi zmarło z tego powodu, czyli ten współczynnik nie jest tak straszny, jak się na początku wydawało.
Oczywiście, tak jak każda choroba, ona jest groźna dla ludzi w wieku senioralnym, dla ludzi z obciążeniami, ciężkimi schorzeniami układu oddechowego czy układu krążenia.
W tej chwili większość naszych pacjentów to są ludzie w wieku podeszłym, ludzie obciążeni chorobami współistniejącymi. Ale jeżeli już mają tacy pacjenci zajęte płuca, to nie jest to tak znaczne. Jeżeli już jest taka potrzeba, to wystarczająca jest tlenoterapia bierna i dobrze sobie z tym radzimy.
Jakie są obecnie narzędzia do walki z Covid-19?
Wspaniałe jest to, że mamy lek, który możemy podać, im szybciej, tym lepiej – pacjentom, których przyjmujemy do szpitala, ale też jeżeli zgłasza się pacjent z obrazem choroby niewymagającym leczenia szpitalnego, to wtedy też można zastosować leczenie doustne i takie leki są w tej chwili dostępne. To jest bardzo ważna wiadomość.
Należy także wspomnieć o szczepieniach. Nic tak wiele nie wniosło do likwidacji chorób infekcyjnych, jak szczepienia.
Z perspektywy trzech lat życia z koronawirusem, jest jakaś refleksja, którą chciałby Pan przekazać?
Ten wirus na pewno z nami zostanie i stanie się prawdopodobnie jednym z wielu wirusów, wywołujących tzw. chorobę przeziębieniową. Przecież tych wirusów, które wywołują przeziębienia, jest ponad 200.
Ten wirus był nowy, dlatego czynił takie spustoszenie. Pewne choroby będą ustępowały i w ich miejsce będą pojawiały się nowe. Przecież 40 lat temu któż się spodziewał, że pojawi się AIDS?