W piątek wydarzenia sprzed 79 lat upamiętni Fundacja Pobliskie Miejsca Pamięci Auschwitz-Birkenau oraz władze miasta Brzeszcze koło Oświęcimia, przez które Niemcy przepędzili między 17 a 21 stycznia około 25 tys. ewakuowanych więźniów.
Prezes Fundacji Agnieszka Molenda-Kopijasz przypomniała, że pierwsze ofiary marszu zmarły z wycieńczenia lub esesmańskich kul już na początku drogi. 19 stycznia 1945 r. niemiecki burmistrz Brzeszcz nakazał mieszkańcom zebrać zwłoki z okolicy i pochować. Przy drodze od Rajska przez Brzeszcze po Jawiszowice zebrano 18 ciał kobiet i mężczyzn. "W piątek upamiętnimy ich wspólnie z przedstawicielami samorządu Brzeszcz. Złożymy kwiaty na miejscowym cmentarzu, gdzie znajduje się zbiorowa mogiła 18 ofiar marszu. Większość z nich jest bezimienna. Znane są tylko cztery nazwiska: Alfred Kohn, Balthasar Sauer, Richard Werner, Anna Weiss" - powiedziała PAP Molenda-Kopijasz.
Niemcy przygotowywali ewakuację kompleksu obozowego już pod koniec 1944 r. Zadecydowali, że rozpocznie się w sytuacji bezpośredniego zagrożenia wkroczeniem armii sowieckiej. Kolumny więźniów miały się składać wyłącznie ze zdrowych ludzi, którzy podołają trudom długiego marszu. Wśród ewakuowanych znalazło się jednak sporo chorych, którzy obawiali się, że pozostanie w obozie będzie oznaczało śmierć.
Pierwsze kolumny wymaszerowały 17 stycznia z podobozów Neu Dachs w Jaworznie oraz Sosnowitz. Ostatnia wyszła 21 stycznia z podobozu Blechhammer w Blachowni Śląskiej. Trasy marszów wiodły do Wodzisławia i Gliwic. Najdłuższą, która liczyła 250 km, pokonało 3,2 tys. więźniów z podobozu w Jaworznie. Szli do KL Gross Rosen na Dolnym Śląsku. Kolumny konwojowali uzbrojeni esesmani.
„Szliśmy całymi dniami (…). Nocą zatrzymywaliśmy się w wioskach i osadach. (…) Wielu umierało z zimna, na ogół nocą, część miała odmrożone stopy. Jeśli ktoś nie mógł iść, był zabijany przez Niemców. Powłóczyliśmy nogami, chciało nam się pić, byliśmy wygłodzeni, ale musieliśmy iść, iść, iść” – mówił po wojnie Szlomo Venezia, były więzień, członek Sonderkommando, specjalnej grupy więźniów, głównie Żydów, wykorzystywanych przez SS do usuwania ciał ofiar zagłady.
Podczas marszów zginęło co najmniej 9 tys. więźniów. Umierali z zimna, zmęczenia lub zostali zastrzeleni przez Niemców. Wśród zabitych był Stanisław Bytnar, więziony w Auschwitz II-Birkenau ojciec Jana Bytnara "Rudego", żołnierza Szarych Szeregów, jednego z bohaterów książki Aleksandra Kamińskiego "Kamienie na szaniec". Zabili go konwojenci SS. Ofiary były chowane po drodze.
Na trasie dochodziło do masakr. W nocy z 21 na 22 stycznia na stacji kolejowej w Leszczynach koło Rybnika został zatrzymany pociąg z Gliwic z 2,5 tys. więźniów. Po południu rozkazano im opuścić wagony. Z powodu wycieńczenia część z nich nie była w stanie wykonać rozkazu. Niemcy zaczęli strzelać w otwarte drzwi wagonów. Zginęło ponad 300 osób. Ocalałych pognano na zachód.
Najmłodszą ofiarą marszu był Ireneusz Rowiński. Jego matka Leokadia uciekła z kolumny marszowej podczas nocnego postoju w Pszczynie i wraz z dwoma Żydówkami schroniła się u mieszkanki wsi. 21 stycznia urodziła. Dziecko było sine i źle oddychało. Chłopiec zmarł dziewięć dni później.
Mieszkańcy okolic, przez które przechodziły marsze - Polacy i Czesi – pomagali więźniom, którzy zdołali zbiec z kolumny. Ukrywali ich i karmili.
Więźniowie, którzy doszli do Wodzisławia lub Gliwic, wywożeni byli - pomimo siarczystego mrozu - otwartymi wagonami kolejowymi do obozów Mauthausen i Buchenwald. Wielu spośród tych, którzy przeżyli marsze, zginęło w obozach w głębi Rzeszy.
W kompleksie KL Auschwitz Niemcy pozostawili około 7 tys. skrajnie wyczerpanych więźniów. 27 stycznia 1945 r. oswobodzili ich żołnierze Armii Czerwonej.