W Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie spotkały się w piątek osoby, które przeżyły deportację z Kresów w głąb ówczesnego ZSRR.
"10 lutego to data wyjątkowa, bo była początkiem straszliwych cierpień prawie 1,5 mln polskich obywateli" - mówiła prezes krakowskiego oddziału Związku Sybiraków Aleksandra Szemioth. Dodała, że pierwszą akcją objęte były m.in. rodziny wojskowych, którzy na Kresach osiedlili się po wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r., kolejarzy, leśników i innych służb mundurowych, które zostały uznane za "przesiedleńców specjalnego rygoru". Transporty z nimi dotarły na północ, do obwodu archangielskiego. "Tam byli siłą roboczą do wycinania tajgi" – powiedziała Szemioth.
Jak podkreśliła rodzinom doskwierały: głód, mroźny klimat, a w drewnianych barakach insekty. "Zaraz po przyjeździe musieli iść do pracy. Nie mieli odpowiedniego przygotowania do takich zajęć, odpowiedniej odzieży, nie było jedzenia" - opowiadała Szemioth.
Podczas II wojny światowej Związek Sowiecki przeprowadził 4 wielkie akcje deportacyjne polskich obywateli: nocą z 9 na 10 lutego 1940 r., 12/13 kwietnia 1940 r., 28/29 czerwca 1940 r. i w maju 1941 r.
"Pierwsza akcja deportacyjna z 10 lutego 1940 r. była dla polskich rodzin zaskoczeniem. Była też chyba najtragiczniejsza, odbyła się podczas rekordowo mroźnej zimy, co ma potwierdzenie w źródłach. Wywożono całe rodziny, często z maleńkimi dziećmi. Nie wszyscy przeżyli wywózkę, nie mówiąc już o pobycie na miejscu, gdzie musieli uczyć się żyć od nowa" - mówił PAP dyrektor Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń UP dr hab. Hubert Chudzio. Dodał, że ofiarami masowych deportacji było ponad 300 tys. ludzi, choć Sybiracy mówią nawet o 1,5 mln Polaków.
Danuta Trylska-Siekańska w czasie drugiej akcji deportacyjnej w kwietniu 1940 r. została wywieziona z bliskimi z Krzemieńca na teren północnego Kazachstanu. "Trafiliśmy do kołchozu o nazwie Liniejewka, gdzie znajdowali się Niemcy przesiedleni prawdopodobnie znad Wołgi. Babcia i mama znały język niemiecki mogliśmy się więc porozumieć, rosyjskiego dopiero się uczyliśmy" – mówiła Trylska-Siekańska. Jak wspominała wszyscy, którzy ukończyli 14 lat musieli pracować w kołchozie. Nie wolno było się oddalać z miejsca osiedlenia, żywność i inne niezbędne rzeczy zdobywano od miejscowej ludności w zamian za coś innego (uszytego, zrobionego na drutach) lub za pracę.
Lech Trzaska wspominał, że jego rodzina tradycyjnie spędzała wakacje na Kresach i kiedy wybuchła II wojna postanowili pozostać u krewnych w Stanisławowie. "Pewnej nocy – 29 czerwca 1940 r. usłyszeliśmy dudnienie w drzwi. Byliśmy przerażeni. Dali nam pół godziny na spakowanie Dorośli w popłochu robili toboły, nie wiadomo było nawet co zabrać: bieliznę, odzież, żywność? A ci wciąż w sposób brutalnie popędzali" - opowiadał Trzaska.
"Te represje sowieckie są wciąż nie dość znane" – mówiła dziennikarzom Aleksandra Szemioth. Jak podkreśliła przez prawie 50 lat – do 1989 r. - w Polsce nie wolno było na ten temat mówić, dlatego tak ważne jest, by dokumentować relacje świadków, którzy wciąż żyją, choć z każdym rokiem coraz więcej osób odchodzi. W Krakowie w Związku Sybiraków było 2 tys. osób, dziś liczy on 580 członków.
Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń UP w Krakowie posiada ok. 700 nagranych relacji ofiar zsyłek i wypędzeń. Misją centrum jest utrwalanie pamięci o tym, co się wydarzyło i łączenie pokoleń – młodzi ludzie uczestniczą m.in. w zbieraniu wspomnień świadków historii oraz w projektach badawczych.
Piątkowe spotkanie zorganizował Związek Sybiraków - Oddział w Krakowie, Małopolski Urząd Wojewódzki oraz Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń UP.
PAP/bp