Ale prawdziwą jego pasją było kino – choć w dzieciństwie marzył o karierze palacza. W Radiu Kraków rozmawiamy o znanym i nieznanym obliczu Krzysztofa Kieślowskiego.

W programie "Przed hejnałem" wspominamy twórcę "Dekalogu" i "Trzech kolorów". Pretekstem do spotkania jest ogłoszony przez Polską Akademię Filmową 2016 - rok Krzysztofa Kieślowskiego. W ten sposób postanowiono uczcić 20. rocznicę jego śmierci, która przypadnie dokładnie 13 marca. Słynnego reżysera wspominają Jerzy Stuhr, przyjaciel Krzysztofa Kieślowskiego, który zagrał w wielu jego filmach, a także krytyk filmowy Tadeusz Lubelski.

Goście programu

 

Pamiętają panowie pierwsze spotkanie z Krzysztofem Kieślowskim?


Jerzy Stuhr: Bardzo dobrze. To był rok 1975, rodził mi się syn i przyjęcie propozycji filmowej od nieznanego mi reżysera było mi nie na rękę. Wręczył mi tekst i powiedział, że jeśli zrezygnuję, to on tę rolę w ogóle skreśli. To jaka to jest propozycja? A jednak tej roli nie odmówiłem i podczas kręcenia filmu on już myślał o następnej roli dla mnie. Poczuliśmy pewną bliskość. Takie było moje pierwsze spotkanie z nim - na całe życie.

 

Tadeusz Lubelski: To był mój debiut na studenckiej konferencji filmoznawczej. Był grudzień 1970 roku. Bardzo skromnny, we włóczkowym swetrze, z długimi włosami, bardzo spokojny. To był leader, ale nie krzykliwy, tylko spokojny. 

 

Dzisiaj rzadkie wspominamy Kieślowskiego jako dokumentalistę, a przecież bez niego nie byłoby całej dokumentalnej szkoły filmowej.

 

Tadeusz Lubelski: Kieślowski zdradził dokument z dwóch powodów: po pierwsze on miał wielką wrażliwość etyczną. Krępowało go wystawianie bohaterów swoich filmów na światło dzienne. Bohaterów, którzy są bohaterami rzeczywistymi, żyjącymi, dają swoje twarze, imiona i nazwiska, oddają się filmowi, a czasem trzeba ich pokazać negatywnie. Kieślowski bał się, że te osoby żyją w określonym środowisku, ich dzieci chodzą do szkoły. Nie chciał zrobić im krzywdy.

 

Jerzy Stuhr:  Pamiętam jak "Nocny portier" wygrał festiwal krajowy w Krakowie. Po rozdaniu nagród odbyła się projekcja filmu, pełne kino Kijów i cała sala ryczy ze śmiechu. Siedzieliśmy obok siebie. Im bardziej oni ryczeli ze śmiechu z głupoty tego bohatera, tym bardziej Krzyśka wbijało w fotel i tylko szepnął, że to chyba ostatni jego film dokumentalny.

 

Tadeusz Lubelskki: Drugi powód, dla którego porzucił dokument to taki, że on czuł, że więcej można powiedzieć w fabule. "Amator", w którym Jerzy Stuhr miał główną rolę, to właściwie poprawiona wersja dokumentalnej "Pierwszej miłości".

 

Jerzy Stuhr: Nie byłem przygotowany do bycia aktorem filmowym, w szkole teatralnej nie mieliśmy takiego przedmiotu jak praca z kamerą. Aktorstwa filmowego uczyłem się u Kieślowskiego.  

 

Porozmawiajmy o Krzysztofie Kieślowskim prywatnie, panowie znali się, przyjaźnili...

 

Jerzy Stuhr: Dziwi mnie ten mit, że on był milczący, smutny. To był bardzo wesoły człowiek, on miał niewiarygodne poczucie humoru. Bywaliśmy rodzinnie w jego domku na Mazurach, potem oni u nas w okolicach Rabki. W Warszawie nie było wieczoru, kiedy nie spotykaliśmy się lub dzwoniliśmy do siebie. Ostatni raz widziałem go na tydzień przed śmiercią. Do dzisiaj to pamiętam. Prosiłem go o konsultację scenariusza do mojego filmu "Historie miłosne". Ciągle mi coś dodawał, szedł w kierunku pogłębienia psychologicznego. Kiedy wyszedłem od niego późno w nocy pomyślałem, że więcej nie mogę z nim na ten temat rozmawiać, bo on mi ten film wywróci do góry nogami i stracę nad nim panowanie. I to była rzeczywiście nasza ostatnia rozmowa.