Jest absolwentem i profesorem Akademii Rolniczej w Krakowie, specjalistą z zakresu ochrony roślin. Za działalność naukową i dydaktyczną otrzymał kilkakrotnie nagrodę JM Rektora AR, a także Złoty Krzyż Zasługi i Medal Komisji Edukacji Narodowej. Został także wyróżniony odznaczeniami: „Za pracę społeczną dla Miasta Krakowa”, „Zasłużony Działacz Kultury”, złotą odznaką Polskiego Towarzystwa Chirurgów Drzew.

Jest autorem ponad 10 tys. przezroczy i zdjęć dotyczących owadów, roślin, krajobrazów i ludzi. Jego wystawy fotograficzne prezentowane były w Polsce, na Ukrainie, Węgrzech i w Niemczech. Przygotowywał spektakle poetycko - muzyczno - zdjęciowe. 

 

- Nasi słuchacze znają pana jako eksperta od owadów. Mało kto wie, że pan śpiewa w chórze. Skąd się wzięła ta pasja?

 

- Nie ujawniałem się ze swoimi śpiewaczymi uzdolnieniami, ale ostatnio zdarzył mi się wykład inauguracyjny na Uniwersytecie Rolniczym, gdzie stworzyłem precedens, śpiewając na koniec wykładu. Człowiek ma różne talenty. U mnie w domu zawsze się śpiewało. Moja babcia codziennie śpiewała. Była też ciocia Lodzia, profesor Akademii Muzycznej, która ustawiała głosy m.in. Ewie Demarczyk. To ona dała mi kilka lekcji. Próbowała mnie przygotować do Festiwalu Piosenki Studenckiej. Ja w tym gronie jakoś wypadłem, ale nie byłem najlepszy. Potem zobaczyłem plakat na ścianie - Krakowski Chór Akademicki Uniwersytetu Jagiellońskiego zaprasza. Skoro zaprasza, to poszliśmy z kolegą. Tadziu został na 5 lat, ja na 15. Później były solowe występy, chóralistyka, kabarety.

 

- Nigdy nie myślał pan, by zawodowo związać się ze śpiewaniem?

 

- Na początku nie myślałem. W wieku 13 lat miałem swojego guru - byłego nauczyciela z Trzciany, Leopolda Winiarskiego, który pokazywał mi jak przycinać drzewa, co jest chwastem, jak nazywają się poszczególne owady. To mi się tak spodobało, że wtedy tylko o tym myślałem. W wieku 14 lat założyliśmy dziecięcy kabaret, ale nigdy nie zastanawiałem się, by pójść tą drogą. Gdyby ktoś mi powiedział - masz talent, idź tą drogą, to może bym poszedł. Później, pracując na uczelni, wykorzystywałem umiejętności śpiewacze, aktorskie. Nauczyciel jest aktorem. Musi wiedzę przekazać w taki sposób, by przykuć uwagę słuchających. Musi kontrolować sale, nie czeka na oklaski. Pewnych granic jednak nie wolno przekroczyć, bo nauczyciel musi być autentyczny, a aktorstwo jest sztuką naśladowania. Moja żona pisze wiersze od wielu lat. W mojej dydaktyce zacząłem je wykorzystywać jako puentę wykładów. Czasem na koniec zaśpiewam. To przykuwa uwagę. Student lepiej zapamięta to, co jest spuentowane.

 

- Przez około 15 lat związany był pan z Krakowskim Chórem Akademickim UJ, który jest najstarszym męskim chórem akademickim w Polsce i jednym z najstarszych w Europie. To otworzyło drogę do założenia własnego chóru?

 

- To otworzyło drogę do wielu różnych rzeczy. W tym chórze była prawdziwa samorządność. Uczyliśmy się, jak działać dla wspólnego dobra. To był męski chór, gdzie każdy chciał jakoś swoją obecność zaznaczyć. Ten chór nauczył mnie, że nie jestem sam.

 

- A pan nie jest solistą?

 

- Jestem w pewnym sensie solistą, ale doceniam wspólną pracę. Praca w chórze była nauką, że trzeba stworzyć wspólny akord, że nie jesteś sam, że są obok ciebie inni. To przydaje się w życiu, w pracy. Lekcja samorządności też była bardzo ważna. Nauczyliśmy się działania, które było wykorzystywane w innych sferach. Pierwsze wycieczki organizowałem w chórze w latach 70. Chór to jest wspólna praca, wspólne tworzenie akordów i to są przyjaźnie. Do dzisiejszego dnia spotykamy się, a ja wciąż mówię - to jest mój kolega z chóru.

 

- Trochę jak koledzy z wojska.

 

- Tak, ale w tej integracji musi być dobra atmosfera.


- Założył pan dwa chóry: Chór Uniwersytetu Rolniczego i Chór Agricola. Łatwo znaleźć chętnych do śpiewania w chórze?

 

- Dawniej też nie było łatwo. Dzisiaj część młodzieży patrzy na śpiewanie w chórze jak na obciach. Jest jednak jakaś magia, która sprawia, że jak się przychodzi do chóru, to chce się w tym chórze zostać. Kiedyś, w górach, pewna studentka powiedziała, że nic kulturalnego nie dzieje się na uczelni, że chciałaby pośpiewać w chórze. Odpowiedziałem jej - za dwa miesiące będzie chór. Na pierwsze przesłuchanie przyszło 80 chętnych. Potem już tak dobrze nie było jak na początku, ale chór nadal utrzymuje wysoki poziom.

 

- Czy płeć dyrygenta odgrywa rolę?

 

- Chórem mieszanym UR i Agricolą dyryguje Joasia Gutowska-Kuźmicz. Na jednym z opłatków bożonarodzeniowych podszedł do mnie kolega z chóru i powiedział - inaczej byśmy śpiewali, gdyby uśmiechała się do nas Joasia. I tak kilka miesięcy później zrodził się chór Agricola - z uśmiechu. Zebraliśmy byłych członków chóru UJ. Poczuliśmy, że chcemy być razem. I jesteśmy razem. I znów jest integracja, atmosfera, przyjaźń. Chór służy też do zawierania nowych znajomości. Mnóstwo małżeństw zrodziło się z chóru, a ja jestem ojcem chrzestnym wielu dzieci.

 

- A gdzie w tym wszystkim są pana owady?

 

- W kabarecie. Mamy kabaret, która nazywa się "Na sześciu nogach". To jest kabaret, który tworzyłem ze studentami, a teraz z żoną i bratem. Czytamy o owadach, recytujemy wiersze, śpiewamy, wplatamy w to wszystko naukę. To jest fascynująca popularyzacja wiedzy. 

 

- Chór Agricola stworzył w październiku międzynarodowy projekt "Budowanie Mostów w Muzyce". 

 

- To już jest przyjaźń międzynarodowa. Zaprzyjaźniliśmy się z dyrygentem z Holandii, bo w Agricoli śpiewa Holender.

 

- Repertuar macie tylko łaciński?

 

- Śpiewamy po polsku, po łacinie, po holendersku, angielsku, włosku. Holender daje nam lekcje śpiewania po angielsku. Dzięki Jankowi byliśmy kilka razy w Holandii. Dobrze nam się śpiewa z dyrygentem z Holandii. Po kilku spotkaniach integracyjnych już nie są tacy zamknięci, już czekają na nasz przyjazd. Chór to duch przyjaźni. To jest właśnie to, co łączy.