Zapis rozmowy Jacka Bańki z mecenasem Michałem Jaworskim.

 

Wyrok ws. wrocławskich lokali ze striptizem pokazuje, że można realnie walczyć z takimi przybytkami?

- Wyrok jest fantastyczny, jak to się okaże prawdą i jak uzasadnienie będzie możliwe do zastosowania w innych miastach, to wydaje się, że problem zniknie.


Zobacz: Wrocław wygrał proces sądowy z klubami go-go. To szansa dla Krakowa?


To jest do powtórzenia w innym miejscu?

- To zależy od sędziego i składu orzekającego. Sędzia w tamtym stanie faktycznym miał możliwość przyjęcia takiej kwalifikacji prawnej. To oczywiście nie oznacza, że inny sąd, w innym składzie, mając inne elementy stanu faktycznego, będzie wydawał taki sam wyrok. Może się jednak dzięki temu zarysować pewna linia orzecznicza. Oby ona była dominująca.

 

Czyli to dobrze, że Kraków wstrzymał się z wnoszeniem sprawy do sądu i poczekał na wyrok wrocławski, bo teraz linia orzecznictwa będzie być może inna?

- Zawsze jest tak, że ktoś musi być pierwszy. Odwaga Wrocławia jest chlubna. Dobrze, że zdecydowali się na weryfikację swoich uprawnień wizerunkowych. Wyrok jest nieprawomocny. Może zajdzie potrzeba jego zweryfikowana, jeśli strona przegrywająca złoży apelację. Dopiero wtedy będziemy mogli mówić czy rysuje się nowa linia orzecznicza, rozciągająca wartości związane z ochroną wizerunku miasta na ograniczenia związane z prowadzeniem danej działalności gospodarczej.

 

Jak pan ocenia szanse Wrocławia w kolejnej instancji? To też pytanie o kolejne miasta, które by poszły tą drogą.

- Jak chodzi o orzeczenie to oceniam go wysoko. Nie znamy jednak wszystkich elementów. Inną sprawą jest wykonalność tego wyroku. Już słyszymy, że spółki zmieniły swoje nawy i właścicieli. Pytanie czy to da się wykonać, ale to inny temat. To walka z wymiarem sprawiedliwości przez podmioty prowadzące tę działalność.

 

To doprowadzi nas donikąd jak wystarczy zmienić nazwę i właścicieli a lokal będzie dalej funkcjonował.

- To jest realny problem. Często spotykamy się z takimi kłopotami, zwłaszcza jak wymiar sprawiedliwości nie jest w stanie zareagować zbyt szybko. To trwa tygodniami. Jest problem, że te spółki zaczynają uciekać. Mam jednak wrażenie, że jak determinacja po stornie miasta była tak silna już na tym etapie to ten problem da się zwalczyć.

 

Sąd we Wrocławiu orzekł, że kluby muszą zaprzestać działalności, bo to godzi w dobre imię miasta. Jak to jest mocna argumentacja? Kibicowskie bojówki z maczetami w Krakowie też uderzają w dobre imię miasta. Mamy zakazać im działalności?

- Podobnie jest z graffiti. Kraków nie jest wolny od tego. Jest kwestia wagi różnych wartości. Waga na jednej szali ma wizerunek miasta i możliwość oddziaływania na gości w sposób neutralny. Na drugiej szali jest wolności gospodarczej. Jest na to popyt, jest i podaż. Rzecz jest trudna do przesądzenia. Jedak kierunek związany z ochroną dobra o charakterze uniwersalnym, jakim jest dobre imię miasta, ma szansę wygrywać.

 

Czyli jest tak, że dobry przykład Wrocławia może być powtórzony w wypadku Krakowa czy Zakopanego i może być rozciągnięty na inną działalność godzącą w dobre imię miasta? Oczekiwania społeczne się zmieniają. Linia orzecznicza może być także zmieniona?

- Oczywiście. To zaczyna być ryzykowne w pewnych zakresach. Pod to może podpaść inna działalność, na przykład artystyczna. Wrocław był niedawno przykładem walki bardziej o elementy obyczajowe niż prawne, ale związane z pewnym spektaklem. Tutaj te elementy, które wskazują na przewagę jednego argumentu są wrażliwe. To cienka linia, po której tylko sąd może przejść.

 

Jak się zmienia i czy się zmienia podejście sądu, biorąc pod uwagę zmieniającą się wrażliwość mieszkańców na przestrzeń publiczną? Niedawno nikomu nie przeszkadzało graffiti. Niedawno kluby go-go pokazywaliśmy jako przykład działania kapitalizmu. Dziś się to zmienia. Orzecznictwo za tym nadąża? Powinno nadążać?

- To jest tak, że prawo reglamentuje pewne zachowania. Niedawno była fala parabanków i piramidy finansowe. W ślad za tym jest reakcja. Tu jest podobnie. Tu ktoś podnosi argument wizerunkowy, miasto powinno być tak zorganizowane, żeby takie przybytki nie epatowały. To element, który jest trudny do uregulowania. Nawet ustawodawca ma ograniczone możliwości. Trudno o jedną regułę. W sukurs musi przyjść orzecznictwo. To kwestia rozwiązania systemowego i niezawisłości sędziów, którzy są to w stanie rozważyć, także we własnym sumieniu.

 

Musimy sięgnąć po inną opinię. Tak czy inaczej z taką działalnością nie wygramy? Jak nie tu to pojawią się gdzie indziej, pod inną nazwą. Znajdziemy metodę, która da samorządom takie narzędzie?

- Jest możliwa taka regulacja, ale jest obawa. To ogranicza swobody. Takie kolizje będą i wskażą na inne obszary, gdzie to będzie mogło mieć zastosowane. Nie ma dobrego rozwiązania. Ten element walki będzie trwał. To tak jak z dopalaczami. One nie są dalej wyeliminowane. Jest wielka kampania, która ma uświadomić ludziom co to jest. Może popyt się ograniczy i działalność zaniknie. Czy tak będzie i w tym przypadku? Każdy ma swoją odpowiedź.