Rozmowa Agnieszki Barańskiej z gośćmi programu "Przed hejnałem"

Agnieszka Barańska: Jedna z najbardziej utalentowanych i charyzmatycznych postaci na polskiej scenie muzycznej. Mówiono o niej polska Edith Piaf, „czarny anioł”. Panowie mieli to szczęście znać Ewę Demarczyk. Kiedy się spotkaliście?
 

Zbigniew Wodecki: Jak przyszedłem, to Piwnica już hulała na całego. To była świątynia intelektu, walki klasowej, kultury. „Piwnica pod Baranami” to była wielka nobilitacja. Tam zobaczyłem Kwintę i Radwana z bliska. A ona śpiewała.

 

Stanisław Radwan: Poznałam Ewę w średniej szkole muzycznej, przy ul. Warszawskiej 11. Zawodowo i w największym skrócie: od razu było wiadomo, że to jest osobowość. Wtedy tego się tak ładnie nie nazywało. Mówiło się, że ona miała charakterek, nie do utemperowania, chodziła swoimi drogami. Była niezwykle pilna. Jeżeli ją coś interesowało, wchodziła w to fantastycznie. Opinia była taka, że to niezwykle zdolna i pracowita dziewczyna. Myślę, że tu było więcej talentu niż pracowitości. Jej to po prostu wszystko naturalnie przychodziło.

 

Agnieszka Barańska: No ale chyba każdy się zgodzi, że Ewa Demarczyk była perfekcjonistką. Wracając do wcześniejszych momentów kariery: 1961 rok: studencki kabaret Akademii Medycznej „Cyrulik”, potem „Piwnica pod Baranami”. Publiczność, gdziekolwiek nie poszła na koncert, była sparaliżowana. Koledzy z branży też byli tacy sparaliżowani?

 

Zbigniew Wodecki: Dużo zawdzięczam pani Ewie Demarczyk, nauczyłem się występować, grać, popisywać. Miałem wtedy 16-17 lat. Moimi nauczycielami byli Tadeusz Jędrzejowski, Stanisław Gąsienica-Brzega. Oni już grali z Ewą Demarczyk. Dla początkującego muzyka w tamtych czasach znaczyło to tyle, że jak ktoś z nią grał, to był już gość. Z Demarczyk się wyjeżdżało na Zachód.

 

Agnieszka Barańska: Ewa Demarczyk oknem na świat.

 

Zbigniew Wodecki: Tak. Mało, że z nią się jechało w ten wielki świat, to jeszcze się wpadało w artystyczny hihg life, bo to i sceny, i najlepsze sale, i ludzie. Chcieli zobaczyć tego czarnego anioła zza żelaznej kurtyny.

 

Agnieszka Barańska: Bardziej paraliżował jej sposób pracy z muzykiem czy fakt, że otrzymało się szansę?

 

Stanisław Radwan: O szansie się człowiek przekonywał, jak wrócił.
 

Tadeusz Kwinta: Opowiadasz już o Ewie, kiedy miała wielkie nazwisko, ale przecież Ewa przyszła do Piwnicy na jeden z naszych kabaretów. Występowaliśmy wtedy gościnnie U Literatów, bo nas kolejny raz wyrzucono z naszej ukochanej Piwnicy. Myśmy wtedy byli młodzi i bawiliśmy się. Piwnica była miejscem spotkań, azylem, na przekór szarej rzeczywistości, która była dookoła. Nikt nie zakładał showbiznesu ani kariery. Nie robiło się pieniędzy, robiło się zrzutę na wino patykiem pisane.

 

Agnieszka Barańska: Czyli na początku było bardzo towarzysko.

 

Tadeusz Kwinta: Było cudownie, towarzysko. Nie było gwiazd. Wtedy przyszła dziewczynka z jakiegoś studenckiego kabareciku, „Cyrulik”. I zaśpiewała. W tym czasie piosenkę traktowaliśmy jako żart, jako pastisz. Kolejny dowcip.

 

Agnieszka Barańska: Czy Ewa Demarczyk miała szansę na zostanie gwiazdą światowego formatu?

 

Zbigniew Wodecki: Ona była gwiazdą światowego formatu. Tylko myśmy byli w takiej sytuacji, w jakiej nadal jesteśmy. Dalej wpuszczamy na scenę dziewuszki, które ładnie śpiewają, tylko to nic nie ma wspólnego z przeżyciem artystycznym. Pani Demarczyk wchodziła na scenę i czy to była Kuba, czy to była Hiszpania, RFN, NRD czy Szwajcaria, ludzie z zapartym tchem jej słuchali. Była cisza, jak makiem zasiał. Pamiętam we Francji, gdzie de Gaulle przegrał wtedy referendum, na ulicach były zamieszki studenckie,  graliśmy na festiwalu i zaczynaliśmy „Deszcze”. I ci rozwydrzeni studenci, gdy usłyszeli Ewę, zamilkli a potem był huragan braw. To zrobiło takie wrażenie.
 

Tadeusz Kwinta: Ewa była hipnotyzerką. Miała taką siłę skupienia od wejścia, że wręcz paraliżowała. Szła do przodu, krok po kroku. Od wejścia towarzyskiego, do przejęcie piosenek niektórych koleżanek, o co były spore awantury.

 

Agnieszka Barańska: Ona hipnotyzowała. Cała ta jej otoczka była niesamowita. Wszystko musiało być czarne. Każdy występ był jak jakieś misterium.

 

Tadeusz Kwinta: Tyle, że ona nie przyszła z pojęciem, że ma być czarna i wokół niej ma być czarno. Ona przyszła normalna, tylko z biegiem lat sytuacja wyczarowała z niej czarnego anioła. Do jej sposobu ekspresji, śpiewania dodano fakt, że najlepiej wygląda w czerni, że nie potrzebuje żadnych świecidełek. Nie potrzebuje ruchu, bo jej skupienie i energia wystarczały za wszystko. Z tego się stworzył styl.

 

Agnieszka Barańska: Czy ktokolwiek widział Ewę Demarczyk w innym kolorze niż czarny?
 

Stanisław Radwan: Żeby nam nie umknęła jedna rzecz. To jest otoczka. Najważniejsza jest wielka muzyka i wielkie teksty. Nie uciekajmy od tego, bo to jest najważniejsze. Trudno sobie wyobrazić Ewę bez Zygmunta Koniecznego, bez Andrzeja Zaryckiego, bez fantastycznych muzyków, którzy poza samych zrozumieniem muzyki, którą grali. i funkcji, jaką w tym wszystkim pełnili, sami wiele wnosili, dodawali. Pomagali Ewie w krystalizowaniu własnego stylu. Ewa jest niepowtarzalna.

 

Agnieszka Barańska: W przypadku Ewy Demarczyk nic nie jest oczywiste, bo ona była bardzo kontrastowa. Śpiewała poezję polską dla Polaków. Za granicą chciała spróbować czegoś trochę innego.

 

Zbigniew Wodecki: Dla nas Demarczyk śpiewała Pawlikowską-Jasnorzewską, Baczyńskiego, teksty, które są same w sobie rewelacyjne. Można by powiedzieć: mamy dobre teksty, do tego jest dobrze napisana muzyka i jest w porządku. No, ale co Kubańczyk wiedział o Powstaniu Warszawskim? Ci ludzie nic nie wiedzieli o tym, o czym ona śpiewała, to była inna kultura a mimo wszystko robiło to ogromne wrażenie.

 

Agnieszka Barańska: Zastanawiam się, jak opowiedzieć o Ewie Demarczyk, bo opowiadamy o dwóch różnych momentach z jej życia. Kiedy zaczynała, była taką dziewczynką.

 

Tadeusz Kwinta: W tym czasie wszyscy byliśmy młodzi. Ona zaczynała zabawą, ale szybko wyszedł jej profesjonalizm. Weszła w nasze żarty, najpierw lekką piosenką a potem przejęła ciężar piosenki traktowanej na serio jako dzieła sztuki.
 

Zbigniew Wodecki: W ogóle ten „Cyrulik”, w którym grała Ewa, to nie był jakiś kabarecik. On był chyba bardzo znanym kabaretem w Krakowie.

 

Agnieszka Barańska: Cechowały ją skrajne emocje, od miłości do nienawiści czy niechęci. Czy to można wytłumaczyć artystyczną duszą?

 

Zbigniew Wodecki: Ona miała taki charakter. Każdy z nią wyjazd na Zachód to było przeżycie pod każdym względem. Widzieliśmy, jak ludzie za granicą szanują artystów. Podczas występów wszyscy staraliśmy się łapać każdy oddech solistki, żeby było równo i potem ta reakcja publiczności. Patrzyli na nas jak na ludzi z innej planety.
 

Agnieszka Barańska: Myślę, że Ewa Demarczyk była lepsza niż niejeden menadżer. Jeśli coś nie było tak, jak być powinno, to nie było koncertu. Organizatorzy też się jej bali.

 

Tadeusz Kwinta: Wiedziała, czego chce i to egzekwowała.

 

Agnieszka Barańska: Jeżeli crescendo na perkusji nie narastało dobrze, to zaczynano wszystko od początku. Nie wszyscy to mogli wytrzymać.

 

Zbigniew Wodecki: No crescendo było ważne. Cały koncert Ewy to była właściwie jednoaktówka. Stał jeden aktor i wygłaszał monolog. To była Ewa, która śpiewała. Nie było żadnych laserów, żadnych piór, świateł, schodów. Wystarczył jeden punkter a i przy świecach też by się dało odegrać tę sztukę i byłoby takie samo wrażenie. Inaczej się wtedy pracowało. Kiedyś utwory się komponowało a teraz utwory się produkuje. Osobowość Ewy i cały entourage, łącznie z koszulami non-iron, to wszystko składało się na ten niesamowity obrazek, który trwał godzinę dwadzieścia minut. To było strasznie dużo i Ewa, nawet po koncercie, była roztrzęsiona i żyła tą ostatnią piosenką.

 

Agnieszka Barańska: Ewa Demarczyk chowa się w swoim domu otoczonym ogrodem, w Wieliczce. Różne są teorie, dlaczego się wycofała z życia artystycznego. Jak panowie sądzą?

 

Stanisław Radwan: Nie można wchodzić w jakiekolwiek oceny, diagnozy tej sytuacji. To jest jej los ze wszystkimi plusami i minusami wielkiej artystki, to jej decyzja. Niczego w życiu nie robiła połowicznie. W pewnym momencie, jeżeli się na coś takiego zdecydowała, to jest nienaruszalne i nic nam do tego, żeby to oceniać. Każdy z nas przechowuje ją w sercu i w głowie inaczej.