Nominacje do kilku najważniejszych kategorii, w tym za najlepszy film nie są więc przypadkowe. Twórcy wpisują się bowiem zręcznie nie tylko w oczekiwania publiczności, zaspokajając jej podstawowe potrzeby (wzruszenie, jak i dobra zabawa, gwarantowane!), ale również rozliczają się – w nowy sposób – z wciąż bolesną historią Stanów Zjednoczonych, kiedy segregacja rasowa stanowiła dominującą część amerykańskiej kultury. Farrelly odchodzi od różnicowania Ameryka wyłącznie na białą i czarną, wskazując, że kwestie etniczne USA mają znacznie więcej odcieni.
Wraz ze swoimi bohaterami zabiera nas w drogę na Południe, gdzie dr Shirley – wybitny pianista odbywa trasę koncertową. Jego szoferem i zarazem ochroniarzem zostaje cwaniaczek – Tony Wara (znakomicie obsadzony Viggo Mortensen), który zanim przyjął ofertę czarnoskórego muzyka wyrzucił szklanki, z których korzystali w jego domu czarnoskórzy hydraulicy. Dla kasy postanowił jednak odłożyć na jakiś czas towarzyszące mu na co dzień uprzedzenia.
Pasują do siebie jak pięść do nosa, tworząc – ku uciesze widzów – wymarzoną mieszankę wybuchową. Między Shirleyem, a Tonym iskrzy. Raz za razem otrzymujemy porcję soczystych dialogów i komicznych sytuacji, które stopniowo odsłaniają prawdziwe oblicze bohaterów prowokując ich do zrzucenia masek, a w finale do chwytającej za serce przemiany.
O filmie "Green book" w "Kinowyprawach" Urszula Wolak rozmawia z Magdą Walo, filmoznawczynią z Uniwersytetu Jagiellońskiego - POSŁUCHAJ
Urszula Wolak