Radio Kraków
  • A
  • A
  • A

"Miłość do trzech pomarańczy" RECENZJA

  • Kultura
  • date_range Środa, 2014.04.23 08:15 ( Edytowany Poniedziałek, 2021.05.31 00:26 )
Na scenie Opery Krakowskiej Michał Znaniecki wyreżyserował „Miłość do trzech pomarańczy” – słynną operę Sergiusza Prokofiewa.

fot. Dariusz Pawelec

"Miłość do trzech pomarańczy" w Operze Krakowskiej (fot. Dariusz Pawelec)
Oczekiwania były, nie ma co kryć, ogromne, bo to pierwsza inscenizacja tej opery w Polsce. Trudno uwierzyć, że prapremiera tego fantastycznego utworu, odbyła się prawie sto lat temu – w 1921 roku. I choć nie każdy teatr ma w swoim repertuarze „Miłość do trzech pomarańczy”, bo to dzieło wielce wymagające dla zespołu, utwór cieszy się w świecie opery zasłużoną renomą, i każda premiera jest wydarzeniem.


Trudno w krótkich słowach dotknąć fenomenu tej opery – szalona komediofarsa, w której kompozytor bezustannie miksuje różne gatunki to także wielka, mistrzowska zabawa muzycznymi cytatami. Usłyszymy nawiązania do epiki wagnerowskiej i baśniowego klimatu oper Mozarta. Zauważymy inspiracje włoską komedią dell’arte z utwórem Gozziego, który stał się podstawą dla libretta. Znawca tematu jednym tchem wymieni farsę, symboliczną groteskę, typową w owym czasie dla Prokofiewa ironię i upodobanie do surrealistycznej zabawy. Słowem, zaledwie kilkanaście lat po sukcesach wielkich, werystycznych oper Pucciniego, Prokofiew z żelazną konsekwencją proponuje nam dekonstrukcję klasycznej opery. I czyni to w wielkim stylu.

Podstawą libretta jest dość błaha historyjka o smutnym księciu, któremu klątwa każe zakochać się w trzech pomarańczach i szukać ich po całym świecie. O losy księcia i królestwa grają w karty dobre i złe duchy. Siłom dobra i zła towarzyszą na scenie ich słudzy w świecie ludzi – okrutna kucharka morderczyni czy dobry, choć naiwny błazen. Do akcji nieustająco wtrąca się dziwaczny chór, nie dość, że Dziwaków, to jeszcze nie znoszących sprzeciwu zwolenników tragedii lub farsy. Dość szczególna parodia chóru w antycznym dramacie. I choć „Miłość do trzech pomarańczy” jest baśnią, spektakl Michała Znanieckiego wcale dobrze się nie kończy.

„Miłość do trzech pomarańczy” , jak zapowi adał reżyser , nie jest bajką dla dzieci – jest metaforą naszej inicjacji i rozczarowania dorosłoś cią. Krakowska inscenizacja przenosi nas w czasy sowieckiej Rosji. Wiedźma Fata Morgana uosabia zło i opresję systemu, królewski minister nie tylko wygląda, ale zachowuje się jak Stalin. To ciekawy koncept, szczególnie jeśli będziemy pamiętać, że sam Prokofiew był jedną z ofiar tego systemu, a jego początkowe sukcesy na scenach ZSRR zamieniły się w odrzucenie i upokorzenie. Tragikomiczna konwencja utworu doskonale współbrzmi z historycznymi realiami - w Rosji epoki Prokofiewa cała rzeczywistość była przecież trochę śmieszna, ale chyba jeszcze bardziej straszna.

Otrzymujemy więc ciekawą i konsekwentną interpretację klasycznego już utworu, choć inaczej niż w oryginale - „Miłość do trzech pomarańczy” w Krakowie nie kończy się happy endem. Kochankowie pokonują co prawda czarodziejskie przeszkody, ale w państwie zarządzanym przez Stalina, ich prywatne historie nie mają już żadnego znaczenia.

By przeprowadzić na scenie ten dość skomplikowany koncept Michał Znaniecki uruchamia prawdziwe pandemonium teatru - najpierw umiejscawia akcję w domu starców, potem z domu starców transponuje ją do wielkiego telewizora. Bogata, fenomentalnie zrytmizowana faktura utworu, otrzymuje na scenie oprawę w postaci nieustającej karuzeli pomysłów, choreograficznych komplikacji, przebieranek i migających ekranów, dopowiadających do warstwy muzycznej, proponowane przez Znanieckiego sensy.

Niestety w gąszczu tych fajerwerków można się podczas spektaklu nieco zagubić. Trochę zabrakło zaufania do samej muzyki, której teatralność nie potrzebuje tak przegadanej oprawy.

Mimo tych wątpliwości, „Miłość do trzech pomarańczy” to jedno z ciekawszych przedstawień w krakowskiej operze. Prawdziwym wyzwaniem była sama, niezwykle skomplikowana obsada, skompletowana prawie z całej Polski. Wszystkich postaci nie sposób wymienić, ale warto wspomnieć, że usłyszeliśmy w Krakowie, w bardzo dobrej formie, czołowe polskie głosy. Partię Króla Treflowego zaśpiewał Wojciech Gierlach, Ewa Biegas - Fata Morgana, Przemysław Firek zachwycił rolą wulgarnej Kucharki, Pavlo Tolstoy - Książę, czy Wojciech Śmiłek - jako dobry czarodziej Celio.

Justyna Nowicka



Reżyseria i kostiumy: Michał Znaniecki

Kierownictwo muzyczne: Tomasz Tokarczyk

Scenografia: Luigi Scoglio

Choreografia: Katarzyna Aleksander-Kmieć

Przygotowanie chóru: Zygmunt Magiera

Reżyseria światła i projekcje: Bogumił Palewicz


Wyślij opinię na temat artykułu

Komentarze (0)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Kontakt

Sekretariat Zarządu

12 630 61 01

Wyślij wiadomość

Dodaj pliki

Wyślij opinię