Ale dziś mi się nie spieszy, mam wolny dzień, nie muszę się więc stresować za kierownicą.Punkt A to centrum miasta, punkt B to Wola Justowska.
Nie zdążyłam przejechać kilkudziesięciu metrów, gdy z podporządkowanej wjeżdża mi pod maskę samochód, wymuszając pierwszeństwo. W samochodzie starszy pan i starsza pani - kierowca, która chyba niezbyt dobrze widzi, bo podejrzanie mruży oczy. Pokazuję ręką na znak, który zignorowała, ale patrzy na mnie tak obojętnym wzrokiem, że zaczynam mieć wątpliwość, czy zauważyła nie tylko mnie, ale i mój samochód.
Kilkadziesiąt metrów dalej widzę młodzieńca jadącego pod prąd. Tym razem nawet nie usiłuję trąbić, czy machać rękami, bo kiwa się rytmicznie w takt muzyki, której na szczęście nie słyszę, bo zapewne nie jest w moim guście. On też nie słyszy. Niczego. W uszach ma słuchawki.
Pod Halą Grzegórzecką, na czerwonym świetle wbiega na pasy babuleńka z siatkami. Zadziwiająco zręcznie uskakuje przed gwałtownie hamującym samochodem. Mnie też udaje się zahamować na jezdni, a nie bagażniku tego samochodu. Za mną, na szczęście, nikt nie jedzie.
Ruch nie jest duży, płynnie udaje mi się minąć Planty. Na Pawiej zatrzymuję się, żeby przepuścić pieszego. Pan jadący za mną krzywi się pogardliwie i puka palcem w czoło.
Wjeżdżam w ulicę Zacisze, gdzie wiem co będzie, bo jest tak codziennie. Ulica jednokierunkowa do Basztowej, ale trudno skręcić w prawo, bo ci, którzy skręcają w lewo, zamiast zjechać do lewej strony jezdni, stoją na środku. Klasyka.
Wjeżdżam na Plac Matejki. Na środku jezdni stoi turysta i robi zdjęcia pomnika. Znalazł widać ciekawe ujęcie. Po chwili zauważa gdzie stoi, macha przyjacielsko i przepraszająco. Uśmiecham się i macham do niego przyjacielsko.
Dziś w strefie płatnego parkowania - jak sama nazwa wskazuje - trzeba płacić, więc spokojnie mijam Filipa i Długą / w sobotę wszyscy jeżdżą wokół Kleparza, bo robią zakupy, a parkowanie za darmo - nie da się ani zaparkować, ani przejechać/.
Wjeżdżam na Plac Słowiański. Jeden pas do skrętu w lewo, drugi w prawo, zakaz parkowania. Na pasie do skrętu w prawo parkuje rząd samochodów - niektóre z włączonymi awaryjnymi światłami, niektóre bez. Może się uda. Niestety skręcam w prawo, więc chwilę to trwa, bo blokują mnie ci skręcający w lewo, a mój pas zastawiony.
Przecinam Aleje, wjeżdżam w Mazowiecką, jestem na rondzie, ale pan wjeżdżający na rondo zajeżdża mi drogę. Hamuję. Pan zjeżdża z ronda, ja za nim i znów muszę hamować, bo nagle się zatrzymał. Bez kierunkowskazu. Bo było wolne miejsce.
Bez żadnych przygód dojeżdżam do Piastowskiej. Zatrzymuję się przed pasami, by przepuścić grupę studentów. Pasem do skrętu w lewo, na przejściu dla pieszych, wyprzedza mnie dostawczy samochód. Studenci są na szczęście przytomni, więc nic się nie stało, a dostawczy, rozklekotany gruchot zaoszczędził około 5 sekund, bo kilkanaście metrów dalej skręca na korty.
Na Królowej Jadwigi łatanie dziur po zimie - na moim pasie, więc zatrzymuję się, żeby przepuścić samochody jadące w stronę miasta. Z tyłu pędzi sportowy samochód, wyprzedza mnie, stojący samochód robót drogowych i zmusza jadących w drugą stronę do zjechania na chodnik. Udało się, wszycy cali. Sportowy pędzi dalej.
Dojeżdżam do domu. Z placu budowy wyjeżdża ciężarówka, kierowca rozmawia przez telefon, w ostatnim momencie zauważa, że parkuję samochód, odbija kierownicą, rzuca tyłem ciężarówki, ale znowu się udało. Tym razem cała i zdrowa zdążyłam na obiad.