„Sigismondo” to historia fikcyjnego władcy. Ale władcy infantylnego. Librecista Giuseppe Maria Foppa opisał historię króla naiwnego, łatwowiernego wręcz głupawego i w dodatku zazdrosnego. Króla, który jest idealnym materiałem do manipulacji. A w jego otoczeniu jest fałszywy przyjaciel, który dla swoich prywatnych celów, małych prywatnych wojenek, żądzy władzy a także z zemsty jest w stanie zniszczyć innych i doprowadzić do upadku całe królestwo. W tle jest oczywiście miłość, nienawiść, domniemana zdrada, ale są też wyrzuty sumienia władcy, które nie pozwalają mu żyć i jest też jego ogromny strach. Bo to jest władca strachem podszyty.
Temat ciągle aktualny idealnie wpisuje się w naszą codzienność. Bo przecież zmieniają się ludzie, zmienia się sceneria, a mechanizmy postępowania pozostają te same. Ilu takich królów jest wokół nas? Publiczność to odczuwa, wyłapuje analogie, bije brawa w trakcie spektaklu.
Według libretta rzecz się dzieje w Polsce (czyli nigdzie - że tak powiem cytatem Alfreda Jarry'ego), w Gnieźnie, ale według inscenizacji krakowskiej, w Krakowie.  Zresztą inscenizacji bardzo udanej. W libretcie nie zostało dokładnie powiedziane o jakiego króla Zygmunta chodzi. Krystian Lada autor koncepcji spektaklu i reżyser rozpoczyna wyświetleniem na kurtynie obrazu Matejki „Hołd pruski”, gdzie Zygmunt  Stary odbiera hołd złożony przez Albrechta Hohenzollerna w 1525 roku na krakowskim Rynku Głównym. Głos Józefa Opalskiego z off’u wyjaśnia widzom co widzimy, jakie postacie. Kiedy kurtyna jedzie do góry ukazuje się ten sam obraz. Niby wszystko jest to samo, ale jednak inaczej. Zygmunt jest kukłą, na wyciętych kartonach wyświetlane są fragmenty obrazu. Wszystko to jakieś liche. Porównanie do potęgi obrazu namalowanego przez Matejkę jest dojmujące.
Kolejne sceny nasuwają myśli o wielkim kontraście pomiędzy polityką historyczną Matejki, czy też wręcz Matejkowską propagandą a rzeczywistością. Potężny Matejkowski Zygmunt Stary i stojący na scenie Zygmunt a właściwie Zygmuncik, w krótkich spodenkach, mający za tron niemal dziecięce krzesełko na kółkach, na które trzeba się wspiąć po drabinkach. W koło wielu chłopców, też w krótkich spodenkach, m.in. z wyleniałymi piórami husarii, z krakowskimi czapkami z pawimi piórami. Po tym scenach mam w myśli słowa Wyspiańskiego: „Miałeś, chamie, złoty róg/miałeś, chamie, czapkę z piór (…)”. Tak… budzimy się ze snu o potędze.
Nie będę wszystkiego opowiadać, ale inscenizacja jest bardzo udana. Wiele ciekawych pomysłów scenicznych, przestrzenne multimedia, dużo świeżości. Reżyser Krystian Lada (laureat nagrody Mortier Next Generation Award 2019 za wyjątkowy talent w dziedzinie opery i teatru muzycznego) lubi łączyć sztukę z polityką i społeczeństwem, lubi badać zależności między tymi dziedzinami. I właśnie „Sigismondo” Rossiniego daje mu te możliwości, co zresztą wykorzystuje.
Muzyka jest bardzo ciekawa. Uważam, że niesłusznie była zapomniana. Już od uwertury słychać w niej Rossiniowski pazur. W muzyce się wiele dzieje. Wiele tu fascynujących arii, duetów i scen zbiorowych. Uważni usłyszą zapewne czasem podobieństwa m.in. do „Cyrulika sewilskiego”, którego Rossini napisze dwa lata później. Jakość muzyki podkreśla wykonanie (Orkiestra i Chór Capelli Cracoviensis, dyrygent: Jan Tomasz Adamus) oraz międzynarodowa obsada solistów. Bo też udało się zaprosić do Krakowa świetne głosy.
Przede wszystkim mnie urzekł śpiewający mezzosopranem tytułowy Zygmunt - Franco Fagioli, uznany argentyński kontratenor, piękny głos, mistrzowska technika. Fragment, gdy śpiewa dręczony wyrzutami sumienia poruszył mnie do głębi. Partneruje mu Francesca Chiejina jako Aldamira, żona Zygmunta, nigeryjska sopranistka, która ma niełatwe zadanie. Dość dużo śpiewa z widowni siedząc między publicznością, niemal opierając się o widzów. To jest trudne, a mimo to śpiewa doskonale. Bardzo przypadł mi do gustu amerykański bas Kenneth Kellogg, obdarzony pięknym mocnym głosem, świetnie brzmiącym w niskich rejestrach. I świetnie wypadł tenor Pablo Bemsch. I choć na scenie jest czarnym charakterem jakoś dziwnie go polubiłam.
Piękne przedstawienie, choć mam żal do reżysera, że wprowadził do teatru publicystykę. Dla mnie to oznacza  ogromne pójście na łatwiznę. Kiedy pojawia się wielki napis  wykaligrafowany szwabachą „Polska dla Polaków”, albo kiedy panowie z chóru z gołymi torsami wznoszą pięść do góry w charakterystycznym geście, to poczułam, że reżyser nie wierzy w publiczność, w jej inteligencję. Tak bardzo chce być zrozumiany, że wszystko dopowie, do końca. Szkoda, bo taka kawa na ławę, charakterystyczna dla mediów, zabija sztukę.
Premiera „Sigismondo” zaprezentowana w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, zainaugurowała 23 stycznia Festiwal Opera Rara 2020. W sumie odbyły się cztery spektakle, ja widziałam trzeci z nich, który wystawiony został 28 stycznia, w miniony wtorek. Szkoda, że odbyły się tylko cztery spektakle, ale jest podobno nadzieja na kolejne. Dobrze by było, gdyby tak się stało.
Trzymam za to kciuki!


reżyseria: Krystian Lada
scenografia i kostiumy: Natalia Kitamikado
Orkiestra i Chór Capelli Cracoviensis, dyrygent: Jan Tomasz Adamus. W rolach głównych: Sigismondo: Franco Fagioli; Aldimira: Francesca Chiejina; Ulderico & Zenovito: Kenneth Kellogg; Ladislao: Pablo Bemsch; Anagilda: Marzena Lubaszka; Radoski: Bartosz Gorzkowski.